Surfing a ochrona przeciwsłoneczna – trochę o blokerach

Ochrona przeciwsłoneczna a surfing

Już pod koniec kwietnia wyruszam na Bali – w tym roku właśnie tutaj surfujemy. Po zakupie biletów rozpoczął się proces planowania wyjazdu. Tak zwany risercz po znajomych, blogach co trzeba mieć z sobą, gdzie warto pojechać. I tak dalej.

Napisałam więc do znajomej, która prowadzi szkołę surfingową w Portugalii, aby mi coś poleciła w Indonezji. Akurat tak się złożyło, że jakiś czas temu była na Bali.

I co się okazało? Że na Bali to lepiej nie surfować, bo tam w wodzie wiele śmieci pływa. I na plaży są śmieci. Nie wyobrażam sobie pływać w wodzie, aż tu nagle torba foliowa przykleja mi się do nogi. Fuuu! Więc jedziemy na Lombok.

Dowiedziałam się, że na dzień będę musiała używać filtra 50+, a do wody blokera. Aż zwątpiłam, ponieważ wiem, że nie ma kremu, który blokuje promienie słoneczne w 100%.

Dodatkowo Unia Europejska nie pozwala sprzedawać kremów, które na opakowaniu mają napisane 100+. 

Po pierwsze różnica pomiędzy ochroną 50+ a 100+ była bardzo mała, a cena była windowana przez producentów. 

Po drugie, nie ma kremu, który chroni skórę w 100%, a właśnie te filtr 100+ dawały wrażenie ochrony absolutnej. Nawet mówiono, że takie kremy były rakotwórcze. Dlaczego? Bo dawały pozorną ochronę. Osoby nakładały zbyt cienką warstwę kosmetyku i smarowały się raz dziennie. Czyli zbyt rzadko!

Aby nie wyglądać w wieku 40 lat jak Pan powyżej, warto dbać o ochronę przeciwsłoneczną. Nawet w cieniu, nawet gdy latem pada. Bo podczas wakacji w egzotycznym kraju to, że są chmury nie oznacza, że promienie są przez nie “zablokowane”. 

Co planuje? Kupić krem z filtrem 50+, który chroni przed UVA i UVB, ale też ma oznaczenie P+++. Choć nie wiem co dokładnie to oznacza.

Koleżanki poleciły mi krem Cell Fusion C Laser Sunscreen 100 SPF 50+/PA+++, ale nie wiem czy się na niego zdecyduję. Kosztuje aż 150 zł.